czwartek, 3 maja 2012

An Israeli in Palestine, czyli mniemanologia stosowana o pokoju na Bliskim Wchodzie.

Poniżej przedstawiamy wrażenia członka koła Mateusza Majmana ze spotkania z Jeffem Halperem. Jeśli was nie było- WARTO PRZECZYTAĆ! 

An Israeli in Palestine, czyli mniemanologia stosowana o pokoju na Bliskim Wchodzie.


Przed kilkoma dniami postanowiłem wybrać się na spotkanie z Jeffem Halperem. Nazwisko to kilkakrotnie obiło mi się o uszy- amerykański antropolog żydowskiego pochodzenia, od 40 lat mieszkający w Erec, szef Izraelskiego Komitetu Przeciwko Wyburzeniom Domów ICAHD, a na dodatek kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla.

Z nadzieją wysłuchania rzeczowej i interesującej dyskusji wchodzę do Sali Czarnowskiego w budynku Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW przy Krakowskim Przedmieściu 3. Przed wejściem otrzymuję wszelkie niezbędne materiały. Ulotka ICAHD, szczegółowo opisuje gehennę narodu palestyńskiego z rąk mającego za nic prawo międzynarodowe Państwa Izraela. Ale zamieszczono w niej także treści nastrajające optymistycznie- zdjęcia Żydów, Palestyńczyków i wolontariuszy z całego Świata w pocie czoła odbudowujących ze zgliszczy arabskie osady na Zachodnim Brzegu. Informacje na temat uczestników i organizatorów oraz pocztówka, ukazująca nieszczęsnego Palestyńczyka, stojącego na gruzach swego zburzonego domostwa stanowią jedynie dodatek. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze krwawych zdjęć izraelskich żołdaków rozszarpujących arabskie niewiniątka na oczach matek.

Pierwsze wrażenie- tłumów brak. Kilkoro organizatorów chodzi nerwowo z jednego końca sali na drugi, a za stołem ustawionym vis a vis wejścia, przed sporych rozmiarów ekranem siedzi starszy Pan o nader przyjaznej powierzchowności- Jeff Halper we własnej osobie. Patronat medialny Le Monde Diplomatique wróży obiecująco. Widownia zróżnicowana- kilkoro studentów, paru mieszkających w Polsce Arabów, grupka osób w starszym wieku, których nigdy nie brak na tego typu spotkaniach i którzy często stanowią najaktywniejsze grono słuchaczy, elektryzując salę swoimi kontrowersyjnymi pytaniami i stanowczo stawianymi tezami. Ogólnie zapowiada się nieźle, choć kłuje boleśnie w oczy nieobecność choćby jednego przedstawiciela społeczności żydowskiej w Polsce...

Wykład i następującą po nim debatę moderuje Patrycja Sasnal- arabistka i analityk do spraw bliskowschodnich w PISM. Spotkanie rozpoczyna się kilka minut po godzinie 20. Już samo słowo wstępne Pani Sasnal wywołuje mieszane odczucia. Starając się zachować obiektywizm, przy całej swej elokwencji i ogromnej wiedzy Pani magister przyjmuje dość mocno antyizraelską, a może raczej antysyjonistyczną retorykę. Trudno się jednak temu dziwić- faktem jest, że winę za nierozwiązany konflikt żydowsko-palestyński ponosi w pewnym stopniu Państwo Izrael. Kwestia ta, volens nolens wzbudza pewną dozę emocji u zajmującego się tym tematem naukowca, skupionego jednak głównie na polityce i sytuacji państw arabskich.

Wykład profesora Halpera trwa około godziny. Ze znajomymi w skupieniu wysłuchujemy historycznego opisu konfliktu. I tu pierwsze zaskoczenie- dowiadujemy się, że przed 1948 r. na Bliskim Wschodzie istniało państwo Palestyna, w którym Żydzi i Arabowie żyli w pokoju.

Nie wiem, co konkretnie Prof. miał na myśli, ale proces kształtowania się "świadomości narodowej" Palestyńczyków, dotąd uważających się za południowych Syryjczyków rozpoczęło dopiero proklamowanie sztucznego brytyjskiego terytorium mandatowego w roku 1922 (ewentualnie decyzja o jego utworzeniu dwa lata wcześniej). Na terenach tych zarówno Żydzi, jak i Palestyńczycy posiadali pewną autonomię, która jednak nie zdołała wyeliminować napięć, animozji i konfliktów między nimi. Wspomnieć tu można choćby pogromy Żydów w Safed i Hebronie z lat 20., dokonywane z pełnym poparciem Wielkiego Muftiego Jerozolimy Mohammada Amina al.-Husajniego, jak i krwawe akcje żydowskich terrorystów z Irgun Cwai Leumi w latach 30.

Winą za początki tego konfliktu nie można również obarczać li tylko emigracji syjonistycznej. Owszem, żydowscy przybysze częstokroć stawali się konkurencją dla Arabów w kwestii handlu, wykupywali ziemię i tworzyli podwaliny pod swoje przyszłe państwo, lecz to nie oni pierwsi sięgnęli po broń.

Zgodzić się muszę z Profesorem, że od czasu Wojny Sześciodniowej w 1967 Izrael prowadzi politykę okupacji Judei i Samarii (Zachodni Brzeg Jordanu), jak i Strefy Gazy. Jednak w świetle ogromnego zwycięstwa Izraela, jak i stale istniejącego zagrożenia ze strony swoich arabskich sąsiadów każda inna strategia byłaby niedorzecznością.

Podział "terenów okupowanych" na trzy zróżnicowane pod względem statusu prawnego strefy również uznał profesor Halper za niedopuszczalne. I z taką tezą zgodzić się nie mogę. Po pierwsze taki stan rzeczy został uzgodniony mocą porozumień z Oslo w roku 1993, które i tak gwarantowały Palestyńczykom jedynie 25 %, zamiast obecnych 39 % terytoriów na wyłączność.

Strefa A, czyli niecałe 18 % Zachodniego Brzegu pozostaje pod całkowitą kontrolą władz Autonomii Palestyńskiej. Wojska izraelskie wkraczają na te tereny jedynie w celu utrzymania bezpieczeństwa, np. zatrzymania arabskich terrorystów, co chyba nikogo nie dziwi. I nie jest to, jak określił Pan Halper interwencjonizm "okupanta".

Strefa B nie pozostaje wbrew słowom Profesora "pod cywilną kontrolą Izraela". Żydzi razem z władzami Autonomii, czuwają nad kwestią bezpieczeństwa tego obszaru, stanowiącego obecnie bądź, co bądź 21 % terytoriów Palestyńskich. Kwestie cywilne pozostają pod kuratelą Palestyńczyków.

Na tych terenach mieszka 96 % wszystkich Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu.

Ostatnia ze Stref- C (dziś 60 % ziem Autonomii) w pełni kontrolowana przez Państwo Izrael, zamieszkuje 4 % ludności palestyńskiej, czyli obecnie około 35 000 osób i blisko 400 000 Żydów. Przy takich proporcjach trudno się dziwić staraniom Izraela, by zachować terytorialne status quo.

Nie dziwię się żydowskim dążeniom, do usunięcia często nieprzyjaznej ludności arabskiej ze Strefy C. Jestem jednak stanowczo przeciwny zbyt stanowczym i niehumanitarnym metodom armii izraelskiej, działającej przecież w imieniu rządu. Palestyńczykom należą się odszkodowania, jak i wszelka pomoc humanitarna oraz materialna. Nie należy akcji wysiedleńczych przeprowadzać w sposób tak agresywny i nieludzki, jak ma to miejsce dziś- bez zapewnienia obywatelom palestyńskim nowych domów i miejsc pracy. Na tym polu niezbędna jest szeroko zakrojona współpraca izraelsko-palestyńska. I w tej kwestii całkowicie się z profesorem Halperem zgadzam.

Z drugiej jednak strony, w moim odczuciu Halper, człowiek skądinąd wielkiej erudycji, wydaje się nie rozumieć lub nie chce rozumieć, w jakiej sytuacji postawiony jest obecny, jak i przyszłe rządy Izraela. Osadnictwo izraelskie na terytorium Zachodniego Brzegu jest w dużym stopniu uwarunkowane historycznie i kulturowo. Ziemie te, w świadomości Religijnych Syjonistów, a więc tych, którzy stanowią większość osadników, są odwiecznym, nieodłącznym elementem składniowym Erec Izrael. Nawet najbardziej stanowcze decyzje władz izraelskich nie odwiodłyby ich od kontynuowania osadnictwa. Gdyby nie obecność wojskowa Izraela działalność tego ruchu doprowadziłaby do otwartego, krwawego konfliktu z broniącymi swojej ziemi Arabami.

Izrael częstokroć usuwa nielegalnych osadników ze Stref A i B, o czym profesor Halper zapomniał wspomnieć. Obecność militarna niweluje również zagrożenie palestyńskim terroryzmem, który pełną swobodę działań ma jedynie w Strefie Gazy. Niedorzeczne wydaje się również wtłaczanie w ramy tego konfliktu tematu złóż naturalnych, na których rzekomo zależy Żydom najbardziej i których to niezliczone pokłady kryje Zachodni Brzeg...

Pod koniec wykładu przerażeniem i trwogą napawały mnie roztaczane przez Profesora wizje "pokojowego rozwiązania" konfliktu i aprobata, z jaką przyjęła je zebrana publiczność.

Pomysł utworzenia wspólnego państwa izraelsko-palestyńskiego jest wizją na tyle utopijną, że nie powstydziłby się jej sam Thomas More. Chyba nie tylko ja nie widzę możliwości pokojowego współistnienia i współpracy skrajnej izraelskiej lewicy i radykałów z Hamasu, syjonistycznych ekstremistów i w miarę ugodowego Fatachu, wspólnych pielgrzymek na Wzgórze Świątynne ultra ortodoksyjnych haredim i chasydów z muzułmanami z całego Świata.

Druga, jeszcze dziwniejsza propozycja dotyczyła utworzenia wzorowanego na ECSC związku, czy też unii gospodarczej państw arabskich i Izraela. Myślę, że Libańczycy z Hezbollahu, syryjska Partia BAAS i saudyjscy wahabici z radością przyjęliby tak kosmopolityczną wizję Profesora. Niestety, zaczerpnięte z listu Seneki do Lucyliusza non sum uni angulo natus, patria mea totus hic mundus est nie sprawdziłoby się w warunkach bliskowschodnich, gdzie już dziś wdrażanie i promowanie zachodnich wzorców jest jak najgorzej postrzegane.

Pod koniec spotkania, w odpowiedzi na pytanie jednego ze słuchaczy, który otwarcie zadeklarował zresztą, że przeciwko Izraelowi, jako takiemu nic nie ma, ale stanowiącego fundament tego kraju Syjonizmu nie nawiedzi, prof. Halper stwierdził, iż jest to w państwo bezprawia, gdzie żołnierz sił zbrojnych może bez konsekwencji zabić Araba i którego wygrana w konflikcie doprowadziłaby do zaostrzenia "apartheidu" i pełnego przyzwolenia na łamanie praw człowieka. Surowa opinia o kraju, którego jest Pan obywatelem, profesorze.

Szedłem na debatę z Profesorem Jeffem Halperem pełen wyimaginowanych złudzeń i oczekiwań, jak na spotkanie z człowiekiem, który roztoczy przede mną nowe, szersze perspektywy, pokaże nieznane dotąd metody rozwiązywania konfliktów. Zawiodłem się srogo, jednocześnie zdając sobie sprawę, że ludzie zaślepieni ideologią, nawet Ci o dobrych sercach i szczytnych celach, mogą zmarnować 2 godziny na prawienie niewyobrażalnych andronów.


Mateusz Majman

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz